Adam Hoffmann - Rysownik. Rysunki, obrazy, plakaty
Zawiera tłumaczenie w jęz. angielskim.
Zespół redakcyjny: Jacek Gaj, Katarzyna Grzywacz, Zbylut Grzywacz, Tadeusz Nyczek, Jacek Waltoś. Wydawca: Katarzyna Grzywacz, Kraków 2003. Wydanie albumowe, na kredowym papierze, bogato ilustrowane. Wym.29x20,5cm, stron 192. Oprawa miękka (niewielkie przybrudzenia), stan ogólny bardzo dobry.
Z opisu wydawcy: ADAM HOFFMANN BYŁ OUTSIDEREM, bo być w Polsce Europejczykiem oznaczało — i wciąż jeszcze oznacza — outsider stwo. Uważał sztukę za wielką, niezastąpioną szansę realizacji ludzkiej wolności, a modę traktował jako jej największego wroga. Bo moda to strojenie się w ubiory i poglądy, które ktoś gdzieś nazwał wartymi głoszenia i noszenia. Ani chciał, ani potrafił układać się z Awangardą i Akademią z Kantorem i z Kapistami. Od młodości był zażartym dyskutantem nienawidzącym stadnego myślenia; malował, rysował i nauczał w zgodzie z własnymi przekonaniami, którym byt wierny w myśli, w mowie i w uczynku. Swoje poglądy głosił żarliwie, z powagą często kraszoną wrodzonym poczuciem humoru. Był obywatelem świata sztuki, a nie bywalcem salonów i galerii; muzeum jego wyobraźni to było kilkadziesiąt tysięcy lat kultury duchowej i materialnej człowieka, a nie kilkanaście ostatnich, jak to bywa u współczesnych artystów.
GDYBY SIĘ BYŁ URODZIŁ NA ZACHÓD OD ODRY — w obojętnej zresztą odległości — chwalono by się jego twórczością jako zjawiskiem niespotykanym, odmiennym od tego, co współcześnie znane, wysyłano by na zagraniczne wystawy. Albumy z cyklami jego rysunków i szkiców można by już było od wielu lat znaleźć w księgarniach i bibliotekach. Współtworzyłyby kanon współczesnej sztuki niemieckiej obok Grosza, angielskiej jako kontynuacja grafiki Hogartha, francuskiej jako nawiązanie do Daumiera czy hiszpańskiej — stanowiąc echo „Kaprysów” Goyi. U nas jednak, w kraju ludzi może i wrażliwych na muzykę i poezję, ale ślepych na malarstwo, brakowało zawsze umiejętności doceniania, a nawet dostrzegania w sztuce zjawisk wyjątkowych i nietypowych. Gdyby Balthusowi, malarzowi polskiego pochodzenia ale zachodniego obywatelstwa, przyszło żyć w Polsce, umarłby w zapomnieniu z etykietką dziwaka i paseisty.